Przeglądając w święta, nudzi się człowiek, kanały telewizyjne w poszukiwaniu czegoś wartościowszego od: reklamy, wygłupów kabaretowych i muzykantów prezentujących swą sztukę /co wypełnia 90% programów/, natrafiłem, po raz, chyba setny, prezentowany film „Polskie drogi”.
Był to akurat ten odcinek, gdzie we wrześniu 1939 oddział wojska polskiego, dowodzony przez majora rannego w nogę, stacjonuje w jakimś folwarku, i jest atakowany przez niemieckie lotnictwo.
Otóż w pewnym momencie zjawia się tak jakiś kapitan walizką – kasetą i żąda od majora przydziału iluś żołnierzy do ochrony jego i owej ‚kasety’. Wobec dramatyzmu sytuacji, major odmawia; wtedy ów kapitan przedstawia się, że: jest funkcjonariuszem tzw. dwójki /wywiad wojskowy/ o owa kaseta zawiera dane wszystkich polskich agentów działających na terenie III Rzeszy. Ponadto informuje majora, że: jeśli ta kaseta wpadnie w ręce Niemców, to oznacza śmierć tych wszystkich ludzi.
Wybucha strzelanina w efekcie której, ów kapitan z tajną kasetą ginie, a ona sama po perypetiach, ma być wrzucona do studni albo zakopana /chyba – nie pamiętam/.
Tyle o filmie z dzielnymi żołnierzami i odpowiedzialnymi sanacyjnymi dowódcami, którzy przebiegle zatroszczyli się o to, aby archiwum wywiadu nie wpadło w niemieckie ręce.
A jaka jest prawda?…
Prawda jest plugawa i ohydna -taka jaką była sanacyjna władza II RP.
Otóż naczalstwo tzw.”dwójki” uciekło razem rządem, ministrami, wodzem naczelnym w kierunku na zaleszczycki most – granicę z Rumunią; w pośpiechu zapomniało nie tylko zabrać archiwum, ale choćby je podpalić.
Cała dokumentacja wpadła w ręce Niemców i polska agentura ./ponoć wartościowa/ dokonała żywota w Moabicie /dzielnica Berlina/ w tamtejszym więzieniu, na gilotynie…
Taka jest prawda, a film „Polskie drogi” łże jak pies.
Historia owa koreluje zresztą z działaniami moralnych spadkobierców owej „sanacji” przedwojennej, czyli Solidaruchów gat. PiS, które też zlikwidowały polski wywiad, i wydały agentów miejscowym służbom kontrwywiadowczym; i nie wiadomo czy któryś, tradycyjnie, nie skończył na gilotynie…
Adam Czochralski 2020.01.06